Co ja tutaj właściwie robię

Dziś mija miesiąc. Miesiąc odkąd tu przyjechałam. Czas leci jak szalony, a jednocześnie- mam wrażenie, jakby minęło już pół roku, tyle w międzyczasie się wydarzyło.

Nie wszyscy wiedzą, że przyjechałam tutaj, aby kontynuować swoje trudy siłaczki niosącej młodym pokoleniom kaganek oświaty. Pracuję w Szkole Europejskiej, gdzie uczą się w większości dzieci członków instytucji europejskich bądź dyplomatów. Takich szkół jest kilka, może kilkanaście w Europie. Pracują w nich nauczyciele zatrudnieni lokalnie, bądź- jak w moim przypadku- delegowani przez ministerstwa państw członkowskich.

Wszystkiego chyba o szkole nie dam rady napisać. Jest ogromna, uczy się w niej ponad trzy tysiące uczniów, pracuje kilkaset nauczycieli, kilkadziesiąt pracowników administracji.

W takich szkołach pierwszy etap edukacyjny zaczyna się przedszkolem w wieku 4-5 lat, a kończy w piątej klasie w wieku około 11 lat. Potem zaczyna się szkoła średnia (tzw. secondaire/ secondary), którą kończy matura europejska w wieku około 19 lat. Taka matura uznawana jest na wszystkich państwowych uniwersytetach w krajach należących do Unii.

Mnie dostała się piąta klasa. W związku z tym uczę (uwaga! 😀) : języka polskiego, matematyki (o tak!), plastyki, muzyki (tak, też!), przedmiotu "odkrywanie świata" (takie połączenie geografii, historii i przyrody), etyki, a sporadycznie nawet wuefu!
Matematyko, kocham cię. Matematyko, kocham cię. Matematyko... Od tego powtarzania widzę do góry nogami :(

Jak wygląda dzień w szkole?

Rano uczniowie w obojętnie jaką pogodę, gdy zajadą jednym z kilkudziesięciu autobusów, zbierają się na wyznaczonym podwórku między budynkami. Deszcz czy śnieg, słońce czy grad, tam się mają bawić, dopóki nie przyjdzie po nich uczący ich na pierwszej lekcji nauczyciel. Przerwy również tam spędzają, chyba że władze szkoły uznają, że warunki atmosferyczne są dla dzieci zbyt trudne.

Najpierw jest blok dwoch lekcji razem (czyli 90 minut), potem dwóch kolejnych, około 11.30 następuje dłuższa przerwa. Po niej idziemy całą klasą na stołówkę i jemy obiad, który składa się z dania głównego, przystawki (np. sałatki), deseru, wody. Można także dobrać sobie dodatkową sałatkę z barku lub owoc, jest dostępne pieczywo. Nauczycielom jednak przysługuje głównie zupa i sałatka 😊

Po obiedzie następuje kolejna przerwa, na której dzieci bawią się znów na dworze, a nauczyciel albo ma czas na swoje sprawy, albo idzie na ważne zebranie. Bawiących się uczniaków doglądają w tym czasie specjalnie do tego zatrudnione osoby.

Generalnie nie odczuwam jeszcze braku siłki i fitnessu (za wyjątkiem przystojnych trenerów!), ponieważ kampus szkoły jest ogromny i ciągle latam od budynku do budynku. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten ogromny teren, jego urocze domki (w tym gigantyczny sekretariat administracyjny zwany Château- czyli "zamek"), jako pierwsze skojarzenie na myśl przyszedł mi Hogwart z serii książek o Harrym Potterze.
Każdy gmach nosi nazwę jakiegoś wybitnego Europejczyka albo Belga, np. ja pracuję w Platonie, pokój nauczycielski i ksero mam w Erasmusie, a moja klasa biega na podwórku przy Gutenbergu. Przedszkole i pierwsze klasy znajdują się w Fabioli (na cześć słynnej królowej belgijskiej), stołówka jest w Van Houtte (belgijski producent kawy).

Ja za bardzo kolportować zdjęć ze szkoły nie chcę, ale zachęcam do zajrzenia tutaj . 

A biuro rzeczy znalezionych nosi imię Eureka. Czyż może być na takie miejsce lepsza nazwa? :)
 

Dzielimy się na sekcje językowe- każda klasa do końca podstawówki ma zajęcia w swoim ojczystym języku. W międzyczasie uczniowie uczęszczają na zajęcia z języka obcego pięć razy w tygodniu (do wyboru angielski, francuski lub niemiecki) oraz na dwie lekcje przedmiotu zwanego "godzinami europejskimi". Wówczas to w mieszanych klasowo grupach uczą się po angielsku lub francusku o historii, kulturze, wspólnocie, środowisku, komunikacji i ekonomii Starego Kontynentu.

 Środowisko tak dzieci, jak i nauczycieli jest bardzo zróżnicowane. Nasza polska sekcja plasuje się na trzecim miejscu pod względem liczebności tutaj- zaraz po angielskiej i francuskiej. Ponadto oddzielną sekcję mają Niemcy, Duńczycy, Włosi, Hiszpanie, Węgrzy. Pozostałe dzieci (np.coraz więcej uczniów słoweńskich) umieszcza się w klasach o wybranym przez rodziców języku.

Według zamysłu Szkół Europejskich na jednym korytarzu można znaleźć klasy włoskie i niemieckie, duńskie i polskie, francuskie i węgierskie. Na przerwach języki się mieszają- można przejść przez podwórko i przeżyć doświadczenie współczesnej wieży Babel 😊 Z tą jednak różnicą, że my, nauczyciele, cośtam rozumiemy- albowiem aby móc tu pracować, trzeba znać co najmniej jeden z trzech najbardziej popularnych języków europejskich (angielski, francuski, niemiecki). Przydaje się to zwłaszcza, gdy dyżuruję w moim pomarańczowym kubraczku (tak!), a jakieś niesforne dziecko z innej sekcji językowej próbuje np. uderzyć kolegę albo zablokować drzwi...

Ucz się, mówili, bo będziesz nosiła pomarańczowy kubraczek, mówili... I co mi przyszło? Albo się nie uczyłam, albo nie było się po co uczyć, kubraczek i tak jest!

Zapewne mój tekst nie opisze wszystkich intrygujących spraw związanych z tą nietypową placówką. Chętnie odpowiem na pytania.
Chciałabym jednak opowiedzieć Wam, co mi, jako nauczycielowi się tutaj podoba.

Przede wszystkim- niezwykle sprawna organizacja. Zwłaszcza jak na belgijskie warunki i przyzwyczajenia 😉 Rodzice dostają regularne maile z wieloma informacjami. Pewne ich pytania od razu znajdują odpowiedzi, już w pierwszych wiadomościach. Jako nauczyciel jestem wspierana przez Pedagoga, Psychologa, Panią Sekretarkę, Panią do spraw zastępstw, planu i tp., Panią do spraw sportu i wycieczek (ona wszystko organizuje, a ja mam jedynie pojechać z klasą i się dobrze bawić). A przede wszystkim wspiera mnie cudowna Wicedyrektor do spraw podstawówki. Jest nią Irlandka, która do tej pory uczyła w sekcji angielskiej- niesamowicie pogodna, zawsze uśmiechnięta, mimo że zawsze w biegu. Konkretna i wyważona, zauważa i docenia każde staranie ze strony nauczycieli. Już po pierwszym tygodniu wysłała do nas list z podziękowaniem za pracę i za wsparcie dla niej samej (dla niej to pierwszy rok dyrektorowania). Niby tak niewiele, a przecież w tej nieprostej pracy tak dużo znaczy!

Ponadto, przed początkiem roku szkolnego wszyscy nowi nauczyciele mieli spotkanie z główną Panią Dyrektor, która równie miło powitała nas i przekazała wszelkie niezbędne informacje. Cały sztab innych osób- księgowa, administrator, sekretariat do różnych spraw jeszcze przed przyjazdem wyposażył nas w maile z różnymi dokumentami dotyczącymi szkoły. Wśród wielu regulaminów, warunków przeprowadzki oraz płatności, znalazł się także punkt jak poniżej:
Wellbeing at work! Kto by pomyślał, że ktoś o tym... pomyślał! A nauczycielom to też jest potrzebne, jak rzadko komu...

Oczywiście trzeba pamiętać, że to Bruksela- zatem w dokumentach dotyczących bezpieczeństwa musiałam zapoznać się nie tylko z procedurą postępowania w trakcie pożaru, ulatniania się gazu z pracowni chemicznej, lecz także w przypadku telefonu z groźbą bomby, podejrzanej paczki, a nawet ataku wiadomo-jakiego. W tym celu w wielu salach szyby są przykryte mleczną nakładką do połowy, a okienka w drzwiach zasłonięte. Bowiem w razie ataku trzeba przede wszystkim się chować.

Aby nie pozostawić Was z tą ciemniejszą stroną pracy w stolicy Belgii, na koniec mogę powiedzieć, że jestem zachwycona, że tu przyjechałam. Już teraz, choć nie zawsze jest mi łatwo i choć piąta klasa to ogromne wyzwanie, hm... intelektualne 😁, to jednak czuję się jak we śnie przygodowym z małą dozą kołczowskiego prodżektu samorozwojowego! Wspaniałe uczucie! I dzieciaki wspaniałe. 
A, jak to przy takich okazjach bywa- szkoła jedno, życie drugie. Poza pracą zdobywam mnóstwo nowych doświadczeń i nauk. Ale o tym już następnym razem. Hej!

Komentarze

  1. No pieknie to opisalas :) Nie zgadzam sie tylko z jednym: nasza polska sekcja jest na drugim miejscu, zaraz po francuskiej :)
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio? Byłam pewna, że Anglicy nas wyprzedzają. Czyli w nas siła! ;)

      Usuń
  2. powodzenia zatem! wrażenie bardzo pozytywne, a tych przedmiotów sporo dostałaś ;) a ile w ogóle jest takich polskich piątych klas? jedna czy kilka? ilu uczniów w klasie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Przedmiotów sporo, owszem. Mam dużo przygotowań do lekcji, dlatego też niestety niezbyt często pojawiam się tu. Wierzę jednak, że z czasem nabiorę wprawy w ogarnianiu tej rzeczywistości :) Polskich piątych klas jest akurat dwie. Średnio jest po dwie polskie klasy na roczniku w szkole podstawowej. W mojej klasie jest 18 uczniów; generalnie zasada jest taka, że klasa może liczyć do 31 osób, powyżej tej liczby klasę dzieli się na dwie.

      Usuń
  3. Powodzenia. Będę podczytywac 😉Kiedyś też marzyłam o pracy w szkole europejskiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymam kciuki. Będę zaglądać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz